sobota, 18 lipca 2009

Syndrom kreta.

Po 18. dniach siedzenia na wyspie dopadł mnie syndrom kreta. Co to? To zmęczenie ludźmi, jedzeniem, otoczeniem, morzem, hotelem, wioską, piaskiem, słońcem... Gdybym mogła (przysięgam!), to własnymi rękoma zgniotłabym CD, które codziennie przez 8 godzin mojego pracowniczego życia odgrywa te same 9 utworów o greckim, pogrzebowym brzmieniu. I niech mi tu ktoś czasem nie pisze, że nawet przepada za tymi melodiami, bo nie ręczę!

Wiesz, jak wspaniale jest budzić się co rano i patrzeć przez okno na wzburzone morze oraz fale z hukiem uderzające o przybrzeżne skały?

Ja też nie.

I nie dlatego, że mieszkam daleko od morza (do plaży mam jakieś 100m. Biegiem 50m.), tylko dlatego, że... nie mam okna.

Wszystko mnie denerwuje. Nawet to, że tak naprawdę nie mam o czym pisać.

Patrzę w mój grafik i wolnego nie widzę (na razie. bo do tej pory zostałam hojnie obdarzona aż 4 dniami!), więc nie zanosi się na jakieś wojaże w najbliższym czasie, chociaż kto wie... Może kiedyś wybiorę się przed pracą na zwiedzanie "okolicy". Jak tak patrzę na mapę to zostało jeszcze może z jedno miasteczko w promieniu kilku godzin, które warto by zobaczyć, a na które nie potrzeba całego dnia.

I niestety, post tym razem bez zdjęcia. Aparat leży wepchnięty gdzieś w kąt, bo nawet fotografowanie nie sprawia już takiej przyjemności :(

P.S. Do upierdliwych i dokuczliwych - tak, wiem, tekst nie jest wypasiony :P

Brak komentarzy: